Czasami już tak pisarz ma, że napotyka na "ścianę", niewidzialną barierę, której ni jak nie idzie przeskoczyć, ni obejść, ni się pod nią podkopać.
Miałem taki moment np w przypadku scen przejęcia szwedzkiego galeonu, gdy maszt wędruje polska flaga.
Wszystko z jednej strony niby było od dawna już dobrze obmyślone, przemyślalem ten motyw tysiąc razy, ino... no jakoś słowa nie chciały się pisać.
W takich chwilach jedyną siłą ratującą autora i rozbijającą każdy mur jest muzyka. No dobra... muzyka nie zawsze pomaga, czasem blokady są większego rodzaju, i żadna najspokojniejsza czy najbardziej energiczna nuta nic na to nie poradzi.
W tym jednak przypadku, za sprawą ścieżki z "Biały kanion" ( 1958 ) udało mi się wybrnąć z opresji.
Westerny nigdy jakoś nie mogły narzekać na brak dobrej muzyki. Można za nimi nie przepadać, można ich nie lubić - spaghetii-klasyki Sergio Leone do tej pory mają swoich zagorzałych krytyków - ale nie można przejść obojętnie od melodii jaka im towarzyszyła.
Jest w niej po prostu coś niezwykłego, że nie trzeba być fanem kowbojów czy indian by poczuć zew przygody, by przenieść się w krainy jakie już nie istnieją, by przemierzać cudne krajobraze z końskiem siodła lub czterokołowego wozu.
Co więcej, muzykę tą często wykorzystuje się i przy bardziej współczesnych filmach. Nie musiałem oglądać "Big Country" by usłyszeć motyw przewodni, wynalazłem go w jak najbardziej niewesternowej komedii "To już jest koniec" z Simonem Peggiem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz