czwartek, 8 marca 2018

NIEZNANE PRZYPADKI WOJEN POLSKO-SZWEDZKICH - artykuł ze świata Korsarza


O wojnach ze Szwedem społeczeństwo polskie wydaje sie wiedzieć stosunkowo dużo, a przynajmniej sporo w porównaniu z innymi konfliktami. Statystyczny obywatel ma bowiem jakieś tam pojęcie o Kircholmie, Oliwie, Jasnej Górze, w każdym razie na pewno raz gdzieś o nich zasłyszał, tak jak o potopie szwedzkim czy osobie Kmicica.

Z wiedzy tej, czy mini-wiedzy wyrasta jednak bardzo upośledzony obraz zmagań polsko-szwedzkich, gdzie Szwedzi wydają się być odwiecznym wrogiem polskiego państwa, mieć ogromną przewagę nad Polakami, a łupnia nie dostają za każdym razem tylko dlatego, że “naszych” było albo mniej, albo nie mieliśmy żołdu, albo tłukliśmy się już z wieloma innymi wrogami na raz.

Co gorsza takie rozumowanie często pokutuje również wśród samych historyków, tymczasem łatwo udowodnić, że sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej, że często były o wiele ciekawsze niż nam się wydaje, a i że do samej tej wojny, tak ponoć oczywistej, wcale nie musiało dojść.

O WOJNIE GŁUPIEJ I NIEPOTRZEBNEJ

Dlaczego do konfliktu ze Szwedem więc doszło?

W podręcznikach do Historii często znajdziemy informację, że Szwedom marzyło się przekształcenie Bałtyku w ich własne wewnętrzne jezioro i stąd konflikt z Polską był nieunikniony.
Obok tego znajdziemy także parę słów o tym jak to pewien polski król ( Zygmunt III ), pokłócił się ze swoim szwedzkim wujkiem ( Karol IX ), a z kłótni tej wynikły wszystkie późniejsze Kircholmy, Oliwy, Jasne Góry itd.

Wszystko to jest po części prawdą, ale i nie do końca...


Basen Bałtyku - główny teatr polsko-szwedzkich działań wojennych 

Najsampierw warto zwrócić uwagę na to co zauważają często i gęsto historycy szwedzcy, a czego zupełnie nie chcą widzieć Polacy. 50-letnia wojna Polski ze Szwecją, była TOTALNIE NIEPOTRZEBNA dla żadnej ze stron, była wojną która zasadniczo nie miała prawa wybuchnąć, i która od początku tylko osłabiała obu rywali, a przede wszystkim przekreślała ogromne możliwości jakie stworzyłaby współpraca naszych państw.

Przede wszystkim należy zaznaczyć, że Polska nigdy nie była naturalnym wrogiem Szwecji, nigdy nie była też dla niej zagrożeniem, a i od początku to my staliśmy na silniejszej pozycji.
Właściwą historię relacji polsko-szwedzkich trzeba byłoby zacząć od lat 20. XVI stulecia, kiedy to rodziło się dopiero niepodległe państwo szwedzkie.

Polska, połączona dynastycznym sojuszem z Litwą, Czechami i Węgrami, była w tym czasie krajem o wiele ludniejszym i silniejszym od Szwecji, zaś panująca tu od ponad stu lat dynastia Jagiellonów trząsła po swojemu całą środkową i wschodnią Europy.
Czymże więc był w stosunku do rodzimych władców, jakiś tam skromny ród Wazów, który ledwo co w wyniku powstania antyduńskiego objął tron w Sztokholmie i dopiero musiał zabiegać o utrwalenie swej pozycji we własnym kraju, a potem szukać uznania na arenie międzynarodowej?

Gustaw Waza
odnowiciel niezależnego państwa szwedzkiego i założyciel dynastii
dziadek polskiego króla Zygmunta III

Nie dziwota zatem, że szukając oparcia i poprawy wizerunku, szwedzcy Wazowie zwrócili uwagę właśnie ku nam. Przy czym to jednak Polska i Jagiellonowie, to my mieliśmy decydujące zdanie.

Po drodze co prawda zdarzył się już nawet pierwszy zatarg o Estonię, ale do głosu szybciej doszły zalety wynikające ze współpracy.

W tym czasie nie przeszkadzało też jeszcze nikomu, że Szwecja uchodziła za kraj ultraprotestancki, a Polska należała do grona obrońców katolicyzmu.


O NADZIEI ZRODZONEJ W WIĘZIENIU

Tymczasem z tego niezwykłego, zdumiewającego resztę Europy związku, zrodziła się nadzieja. Nazywał się Zygmunt Waza i przyszedł na świat w roku 1566, w więzieniu!
Dlaczego w więzieniu? Ano dlatego, że jego tatuś - Jan III, pokłócił się o szwedzki tron ze swoim bratem - Erykiem XIV.

Maleńki przyszły król Polski i Szwecji Zygmunt III wraz z rodzicami,
w smutnych czasach gdy był więźniem swego wuja Eryka XIV 

Na szczęście dla małego Zygmusia, tatuś wkrótce zwyciężył w konflikcie i poprawiło to znacznie warunki bytowe malca.
Dla wujka skończyło się to nieco gorzej, bo wyzionął ducha, a że w tym czasie zszedł z tego świata także i ostatni z potężnego rodu Jagiellonów, przeto Zygmuś z dnia na dzień stał się niejako dziedzicem obu dynastii.

Na swoje miejsce na polskim stolcu musiał jednak nieco poczekać, aż w roku 1587, jego kandydatura ostatecznie zwyciężyła. Po dalszych pięciu latach zaś, gdy zmarł Jan III, Zygmunt automatycznie został także monarchą szwedzkim.

Obie strony Bałtyku, północna i południowa, połączone zostały zatem unią za sprawą wspólnego władcy. I tu właśnie, o dziwo, zaczęły się schody.


O WOJNIE GŁUPIEJ I NIEPOTRZEBNEJ PO RAZ DRUGI

Wydawałoby się, że z polsko-szwedzkiej współpracy powinny wyjść rzeczy piękne.

Twór międzypaństwowy, jaki właśnie powstawał, był przypadkiem nieznanym wcześniej Europie.

Dwa zupełnie różniące się sobie narody - odmienne religią, kulturą, modą, gospodarką, sposobem wojowania - mogły za sprawą wymiany myśli i pomysłów stworzyć mocarstwo nie mające sobie równych.
Polska była bogata w żywność, drewno, liczbę potencjalnych rekrutów i doskonałą jazdę, Szwecja dysponowała zaś okrętami, niezłą piechotą i rudami żelaza.

Coponiektórzy myśliciele już widzieli więc oczami wyobraźni federację ze wspólną stolicą np w Rydze, przed którą będą trzęśli się ze strachu tacy wspólni przeciwnicy jak Duńczycy czy Rosjanie.

Owszem, w głowach coponiektórych Szwedów już w tym czasie rodził się zgoła odmienny pomysł, taki by to Szwecja sama objęła swym posiadaniem wybrzeża Bałtyku.
Ale czyż nie jest tak, że z głów milionów obywateli, zawsze rodzi się ileś sprzecznych koncepcji?
Czyż w tym samym czasie w Polsce zwolennicy sojuszu z Rosją nie chwytali się za łby ze zwolennikami wojny z Moskalami?
Czyż płomiennie głowy nie głosiły potrzeby polskiej krucjaty antytureckiej, w tym samym czasie co inni próbowali takie pomysły gasić?

Król Polski i prawowity król Szwecji, Zygmunt III Waza 

Tymczasem to wcale nie wizje terytorialne stały się przyczyną zerwania polsko-szwedzkiej przyjaźni.
Wszystkiemu była bowiem winna chciwość i to kogoś usadowionego we własnej królewskiej rodzinie.

Karol Sudermański, wuj Zygmunta, człek o wiele odeń cwańszy, a przez różnicę wieku także bardziej doświadczony jako polityk i lepiej obeznany ze specyfiką szwedzkiego poletka, zapragnął korony dla siebie samego i szybko zdołał obrócić elity Sztokholmu przeciwko młodemu i popełniającemu błędy królowi, dodatkowo skutecznie wykorzystując przeciw niemu jego katolicyzm.

Być może wszystko potoczyłoby się o wiele lepiej gdyby polscy poddani bardziej zaangażowali się w sprawy szwedzkiego dziedzictwa Zygmunta, zamiast pozostawiać go samemu sobie.

Tymczasem wkrótce konflikt z wujem przekształcił się w otwartą wojnę domową w Szwecji i tu również Polska popełniła błąd, odmawiając wsparcia własnego władcy korspusem interwencyjnym.

Wojskowość szwedzka nie miała bowiem wtedy jeszcze takiej renomy jak dwie dekady później, i jest niemal pewne, że wysłanie polskiej husarii za Bałtyk załatwiłoby problem na zawsze, unicestwiając konflikt polsko-szwedzki nim ten zdążyłby się w ogóle narodzić.

Stało się niestety inaczej.

Nie mogąc liczyć na polskie wojska, Zygmunt zmuszony był zaciągnąć oddziały najemników. Te, choć walczące z pewnymi sukcesami, poniosły jednak ostatecznie klęskę pod Linköping w roku 1598.

Upokorzony Zygmunt musiał uciekać z własnej ojczyzny, a triumfujący uzurpator Karol wkrótce doprowadził do detronizacji prawowitego władcy oraz krwawo rozprawił się ze wszelką pro-zygmuntowską opozycją.

Uzurpator Karol IX Sudermański, szwedzki wuj Zygmunta III,
który wszczął wojnę wewnątrz dynastii Wazów wywołując także serię wojen polsko-szwedzkich

Wszystko to jednak nie oznaczało na razie wcale wybuchu konfliktu polsko-szwedzkiego, a “jedynie” utratę tronu szwedzkiego przez Zygmunta i nikt po obu stronach Bałtyku nie wróżył sobie jeszcze 50 lat krwawych wyniszczających wojen.


O SPORZE RODZINNYM, KTÓRY PRZEKSZTAŁCIŁ SIĘ W WOJNĘ 

Tymczasem, choć polscy poddani nie interesowali się problemem utraty Szwecji, Zygmunt nie zamierzał rezygnować ze swych praw do ojcowskiej korony i czynił wysiłki by odzyskać to co odebrano mu już na zawsze.

Skoro jednak Polacy nadal nie widzieli powodu by najeżdżać na Szwecję, Zygmunt postanowił sprowokować Szwedów do najechania na własnych poddanych.

Pretekstem tym stała się malutka Estonia, sporna wcześniej szwedzka prowincja, którą Zygmunt, choć nie miał już po temu realnych możliwości, postanowił przekazać Polsce jako “prawowity król szwedzki”.

Nim jednak Polacy zdążyli łaskawie po ów dar się pofatygować i prowincję tą zabezpieczyć, Estonię opanowały już zastępy Karola, które, co gorsza, zaczęły rozlewać się także po bezsprzecznie polskich Inflantach.

Że najazd na cudze terytorium był już czymś więcej niż spór o rodową koronę, wojna Zygmunta z Karolem, stała się wobec tego wojną Polski ze Szwecją.

Polska husaria w czasah swej świetności, przegania z pola bitwy szwedzkich pikinierów


O SŁABEUSZU, KTÓRY NIE DAWAŁ SIĘ POKONAĆ

I tu dochodzimy do sedna problemu wiecznej wojny polsko-szwedzkiej, i należałoby znów skorzystać z podręcznika do Historii, który bardzo chętnie opowie nam o wielkiej wiktorii pod Kircholmem.

Dlaczego pomimo druzgocącego zwycięstwa hetmana Chodkiewicza nad Karolem Sudermańskim i paru podobnie przekonujących zwycięstw Polska nie była w stanie wygrać wojny?

Otóż pomoże nam w rozwiązaniu tej zagadki nowe polskie przysłowie - “jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”.

I takoż rzeczywiście było tutaj.

Polski żołnierz, choć nie mający sobie równych w polu, poza chwałą bitewną, cenił sobie bowiem żołd i prowiant. A tych dwóch, wynikających wzajemnie z siebie, często niestety nie było.

Wojska Zygmunta często zatem bawiły się ze Szwedami w swoistego kotka i myszkę, gdzie kot niestrudzenie gnębił myszy, przeganiając je to z jednego zamku to z drugiego, przy czym kot nigdy nie dostawał w podzięce choćby małej miseczki mleka, przez co odchodził poszukać go sobie gdzie indziej, a myszy tymczasem rozmnażały się i zajmowały kolejne zamki.

Ba!

Czy wiecie, że kotu - tj. polskim wojakom - zdarzały się epizody przechodzenia na stronę myszy - tj. Szwedów - właśnie ze wzlędu na to, że mysz była w stanie zaoferować im ową miseczkę mleczka?

Ot, pokręcona potrafi być historia!

Na nic więc zdały się wszelkie Kircholmy, Kokenhauzeny czy Salis, skoro scenariusz w tym konflikcie był jeden - gdy tylko polscy wojacy zdołali przegonić Szwedów z powrotem do Estonii, zaraz buntowali się na brak żołdu i prowiantu i poważnie się obrażali.

Szwed zaś, który pieniędzy na zaciągi nie szczędził, natychmiast wykorzystywał ten moment na zajęcie utraconych zamków.

Na szczęście możliwości Karola także się kiedyś kończyły, toteż wynik tej wojny zakończył się patowym, i wszyscy wrócili na swoje pozycje wyjściowe, przy czym Polacy naturalnie nie zdołali “odzyskać” Estonii.

Należałoby przy tym jednocześnie podkreślić, że armia szwedzka Karola Sudermańskiego różniła się znacznie od tej z którą musieliśmy siłować się za czasów Potopu, czy za Gustawa Adolfa.

Polska historiografia uwielbia stosować rozmaite myślowe skróty, czyniąc w ten sposób ze Szwecji tego czasu już nie wiadomo jaką potęgę, jaką w żadnym wypadku jeszcze w tym okresie nie była!

To tak troszkę jakby z amerykańskich powstańców spod Lexington tworzyć korpus tożsamy marinesom z II wojny światowej.

Szarża polskiej jazdy na żywy szwedzki mur 

Tymczasem Szwedzi bici przez hetmana Chodkiewicza i spółkę, byli jeszcze na razie w gruncie rzeczy słabo wyszkoloną zbieraniną, nie potrafiącą stosować odpowiedniej taktyki.

Zbieraniną, która zawsze stwarzała zagrożenie samą swą liczebnością, ale która nie ujmując niczego zdolnościom polskich wodzów tego okresu, nie miała się nijak do zreformowanej udoskonalonej szwedzkiej machiny wojennej Gustawa Adolfa, swoistego walca, który rozjeżdżał wszystko na swojej drodze dzięki sile ognia i sprawności manewrowania, i z którym przyszło się nam zmierzyć w kolejnych dekadach oraz w czasie Potopu.

Warto to zapamiętać, by zrozumieć dlaczego “niepokonana w polu” armia polska Zygmunta zaczęła nagle ponosić klęski.


O SŁABEUSZU, KTÓRY ZACZĄŁ GROMIĆ SILNIEJSZEGO

W lata 20. XVII stulecia Polska wkraczała z dobrymi nastrojami.

Oręż polski dopiero co udowodnił swą siłą wybraniając się przed tureckim zagrożeniem pod Chocimiem, a nieco wcześniej nasi husarze i spółka narobili trochę zamieszania w państwie rosyjskich carów, gromiąc Moskali pod Kłuszynem, zajmując ich stolicę, a jeszcze jakby tego było mało, zdobyli tron Iwana Groźnego dla zygmuntowego syna - królewicza Władysława.

Wszystko to jednak było wyłącznie iluzją polskiej mocarstwowości, a wynikało w dużej mierze z własnej słabości Rosji i Turcji.

Mimo wszystko koleje losy następnej wojny ze Szwecją zaskoczyły wszystkich.

Nowy szwedzki monarcha, syn uzurpatora Karola Sudermanskiego, Gustaw Adolf, zaczął swe rządy z dużo silniejszej pozycji niż niegdyś Zygmunt, i wolny od zdrajców na swym dworze, przystąpił do reformowania własnej armii.

Gustaw Adolf, syn uzurpatora Karola IX i nowy król Szwecji,
który wprowadził swoje państwo do czołówki europejskich potęg
 i przechylił szalę w wojnach z Polską na szwedzką korzyść

Jemu już jednak przyświecały inne cele, niż dawniej ojcu. Gustaw od początku traktował swego wuja Zygmunta jako zagrożenie i takoż widział Polaków.
W dodatku, jako zdolny polityk, dojrzewał także wyraźne oznaki słabości Polski, a z wojny przeciwko niej postanowił uczynić również swą religijną krucjatę antykatolicką.

Choć więc to Szwecja zdecydowała się najechać Polskę, a nie na odwrót, Gustaw do końca życia uważał, że tak naprawdę tylko się bronił, w myśl zasady, że “najlepszą obroną jest atak”. Co gorsze dla Polaków, nigdy bodaj tak agresywnej “obrony” jeszcze nie widziano.

Tymczasem Zygmunt i poddani nie byli przygotowani na kolejną wojnę, a skarb jak zawsze świecił pustkami, nieliczne rodzime oddziały nagle zaczęły dostawać zaś baty od najeźdźcy.

Jako pierwsza padła Ryga, a miasteczko Walmozja i data 1626 roku miały stać się symbolem hańby polskiej wojskowości.
To tutaj bowiem, wedle wszelkich znanych informacji, doszło do pierwszej klęski Polaków w starciu ze Szwedami w polu, a pozbawione obrońców Inflanty padły łupem nieprzyjaciela.

I w tym momencie można rzeczywiście zacząć dopiero mówić o narodzeniu się szwedzkiej doktryny “Bałtyku jako własnego wewnętrznego jeziora”.

Trzymając bowiem jedną polską nadmorską prowincję, Gustaw postanowił położyć łapska na kolejnej, Prusach Królewskich, czyli dzisiejszym Pomorzu Gdańskim.

Inflanty, najbardziej na północ wysunięta część Rzeczpospolitej ( kolor jasno-żółty )
zagarnięte ostatecznie przez Szwedów wraz z Rygą,
posłużyły jako baza wypadowa na Litwę w późniejszych kampaniach  

Co gorsza, nie chcąc ponosić wydatków na budowę floty wojennej, państwo polskie było całkowicie bezradne wobec desantów przeprowadzanych przez marynarkę szwedzką, a Szwedzi bezczelnie poczynali sobie na zaatakowanym terytorium, zajmując praktycznie całe polskie wybrzeże, bez Gdańska i dając łupnia Polakom raz za razem.

Przegraną pod Walmozją jeszcze można było zresztą jakoś tłumaczyć przewagą liczebną Szwedów, tu jednak liczebność obu stron znacznie się wyrównała. Co z tego jednak, skoro nawet husaria nie miała sposobu na śmiertelną szwedzką kombinację mieszankę - ognia muszkietowego połączonego z salwami dział regimentowych?

Nie udało się pod Gniewem, Tczewem ani Górznem.

Pierwsze duże polskie zwycięstwo nad Gustawem Adolfem miało zatem miejsce dopiero w ostatnim roku wojny, 1629, pod Trzcianą, i choć zdołało ono zdecydowanie wyhamować postępy Szwedów na rodzimej ziemi, większa w tym była bodaj wina tego, że Gustaw zaabsorbowany był już w tym czasie chęcią zaangażowania się w trwającą w Niemczech wielką religijną rozróbę, zwaną Wojną Trzydziestoletnią.

W każdym razie, tym razem Szwedom nie udało się zachować terytorialnych owoców ich zwycięskiej kampanii.

Co z tego skoro Polska traciła na ich rzecz Inflanty oraz zobligowała się oddać Gustawowi zyski z ceł gdańskich, które przez następne kilka lat praktycznie finansowały ich działania wojenne?

Wojnę lat 1621-29 należy uznać za w praktyce przegraną przez Polaków. Przegrana zaś, zawsze rodzi chęć odwetu.


O WOJNIE ZE SZWEDAMI TYLKO BEZ SZWEDÓW UDZIAŁU

Oczywistą sposobnością do kontynuacji zmagań polsko-szwedzkich i wzięcia odwetu na Gustawie, wydawałaby się Wojna Trzydziestoletnia.

Szwedzi wmieszali się do niej opowiadając się po stronie protestanckiej, z wielkimi zresztą sukcesami, tymczasem i Zygmunt i Polska stali zdecydowanie po stronie katolickiej.

Okazja do rewanżu na Szwedach i do ugrania czegoś na samym wielkim konflikcie, wydawała się zatem przednia.

Tak się jednak nie stało, a przyczyną były tu inne wojenne “zobowiązania” Polaków oraz wieczny problem z brakiem funduszy.

Zresztą, Szwedzi sami starali się ile mogli, by znaleźć polskiemu żołnierzowi zajęcie mogące odciągnąć go od konfliktu trwającego właśnie w Niemczech.

Stąd też, jeszcze przed wybuchem wojny 1621-29, dołożyli swoją cegiełkę do najazdu tureckiego na Polskę, a już po zakończeniu sporu o polskie prowincji nadmorskie, zaczęli namawiać do wysiłku wojennego także Rosjan.

Rzeczpospolita w dobie swego terytorialnego apogeum,
tereny zaznaczone na pomarańczowo stały sie celem rosyjskiego ataku w ramach "dywersyjnej" Wojny Smoleńskiej,
która miała uniemożliwić Polakom kolejną konfrontację ze Szwedem

Swego dopięli wreszcie w roku 1632. Według planu Gustawa Adolfa zreformowane przez wysłanników szwedzkich oddziały Moskali, miały zaatakować wpierw graniczną polską twierdzę Smoleńsk, a następnie wparować głęboko do wnętrza naszego kraju.

W tym samym zaś czasie wynajęte przez Szwedów oddziały najemników miały pod rosyjską flagą pomaszerować do Polski... od strony Śląska.

Wydawało się, że wzięci w kleszcze z dwóch stron Polacy nie będą w stanie odeprzeć dwóch zagrożeń na raz.

W tym mniej więcej czasie Szwedzi wystarali się zresztą także o trzecie!

Do interwencji skusił sie bowiem również przedstawiciel Turcji, potężny gubernator Silistrii, Abazy-Pasza, który ruszył od południa na Kamieniec Podolski.
Jednocześnie gdyby odniósł sukces, do konfliktu miał włączył się sam sułtan ze swoimi ogromnymi zastępami.

Tymczasem jednak Polacy pokazali, że tak jak nie potrafią zadbać o obronność swych granic za wczasu, tak doskonale mobilizują się już w dobie zagrożenia.

Zreformowane przez Szwedów wojsko rosyjskie nie dało rady opanować Smoleńska, a wkrótce przepędzono je spod murów twierdzy po tęgim laniu.

Oddziały polskie podczas zaaranżowanej przez Szwedów wojny z Rosją

Podobnież stało się z Abazy-Paszą, przy czym sułtan umył sobie ręce od tej “drobnej” intrygi… winiąc przegranego za wszystko i pozbawiając go głowy.

Najemnicy mający wtargnąć do Polski od strony Śląska nie zdążyli zaś wykonać nawet kroku.

A że w tym mniej więcej czasie pod Lutzen poległ nie kto inny jak sam “monter” antypolskiego sojuszu Gustaw Adolf, i to w dodatku nie pozostawiając męskiego potomka, wydawało się, że oto otwierały się szanse przed stroną polską.

Wydawało się, że z tego dziwnego obrotu historii, uda się zmontować... małżeństwo.


O OŻENKU, KTÓRY MÓGŁ ODNOWIĆ ZERWANĄ UNIĘ

Szansa miała na imię Krystyna i była jedynym potomkiem zmarłego tragicznie króla Gustawa Adolfa, a że wspominałem parę rozdziałów wcześniej, wojna z Polską nigdy nie była tak naprawdę w myśl interesów Szwecji, przeto zaraz pojawił się całkiem logiczny pomysł by… wyswatać królewnę szwedzką z polskim królewiczem Władysławem.

Ten zaś wkrótce objął zresztą tron po zmarłym ojcu Zygmuncie, dziedzicząc po nim w spadku poza koroną także pretensje do władania nad Szwecją.

Szwedzi zaś odziedziczyli po swym władcy jedynie jątrzący problem bezkrólewia, i problem bycia uwikłanym w Wojnę Trzydziestoletnią nie posiadając wodza, który mógłby teraz ich z tej całej niemieckiej awantury wyplątać.

Nie dziwota zatem więc, że Władysław był ostatnią osobą, z którą Szwecja chciała mieć teraz na pieńku.

Władysław IV, syn Zygmunta III i drugi zarazem Waza na polskim tronie
zamiast planowanej wojny ze Szwecją musiał zmagać się z Rosją i buntem Kozaków

Małżeństwo kuzynostwa, przedstawicieli dwóch poróżnionych gałęzi rodu Wazów, wydawało się być najlepszą drogą do pojednania dwóch państw i uczynienia z polskiej machiny wojennej atutu dla Szwecji, zamiast zagrożenia.
Na dodatek Krystyna była zresztą jedną z nielicznych osób w całej Szwecji, która miała zdecydowane ciągoty do katolicyzmu.

Co z tego jednak, skoro młodzi wcale nie rozumieli szansy, która stanęła przed nimi, tym bardziej, że królewna Krystyna nie była jakąś tam zwykłą dziewuchą, której możnaby mówić co ma robić.
Że panna kategorycznie odmowiła wszelkiego ożenku, a i w głowie Władysławowi były w tam czasie same romanse, ożenek i nowa unia, pozostały jedynie w fazie planów.

Tron szwedzki zaś, zamiast Władysławowi, miał ostatecznie przypaść komuś spoza rodu Wazów - biednemu niemieckiemu książątku, który jako król Karol X Gustaw, miał zgotować Polakom tak potworny Potop.

Karol X Gustaw, najbardziej wojowniczy ze szwedzkich władców,
sam nie pochodził wprawdzie z dynastii Wazów, ale "odziedziczył" po nich konflikt z Polakami,
błyskawicznymi kampaniami praktycznie podbił dwa kraje - Rzeczpospolitą i Danię,
oba jednak równie szybko utracił 

O WOJNIE, KTÓRĄ MOŻNA BYŁO WYGRAĆ, ALE KTÓREJ NIE BYŁO 

Fiasko ożenku z Krystyną bynajmniej nie oznaczało końca zagrożenia dla Szwecji ze strony Władysława IV.

Nowo obrany polski król, po uporaniu się z zagrożeniem rosyjskim, natychmiast zabrał się do przygotowań wojennych.

Wzorem Gustawa Adolfa reformował polską armię tak by prócz jazdy swoje miejsce zaczęła odgrywać także piechota i artyleria, kupował i budował okręty dla marynarki, ściągnął także kozaków zaporoskich z ich czajkami nad Bałtyk.

A Szwedzi drżeli, bo po raz pierwszy od trzech dekad inicjatywa naprawdę była w rękach Polaków i należało spodziewać się najgorszego, tym bardziej, że unieruchomiona w Niemczech armia szwedzka nie miała szans by angażować się na innych frontach.

Zaczęły się więc dyplomatyczne zabiegi… i nieoczekiwanie odniosły one sukces!

Strony zamiast wojować, usiadły do rozmów.

Przy czym, jak zawsze na polskim podwórku, winę należy tu w dużej mierze zrzucić na barki polskich poddanych, którzy tradycyjnie nie chcieli łożyć pieniędzy na kolejną niechcianą wojenkę.

Chcąc nie chcąc, Władysław dał za wygraną i odpuścił Szwedom, choć udało mu się wytargować małe ustępstwa w nowych zapisach traktatowych.

Co z tego skoro, nie udało się odzyskać zagrabionej przez Szwedów prowincji inflanckiej, a nieużywane okręty floty należało rozprzedać ze stratą.

Kozacy zaś, którzy palili się do bitew morskich tak bardzo, że mimo rozejmu (!) zdążyli już zdobyć jeden szwedzki żaglowiec, zostali odesłani do domów na daleką Ukrainę, gdzie dali upustu swej złości organizując kolejne powstania.

A zatem i szansa na odniesienie sukcesu poprzez najazd na Szwedów w najgorszym możliwym dla nich czasie, została na zawsze zaprzepaszczona!

Kozacy - na wpółniezależni i zmilitaryzowani mieszkańcy polskich południowo-wschodnich kresów,
ich męstwo i liczbę chętnie wykorzystywano w wojnach z Rosją i Turcją,
planowano także użyć na dużą skalę przeciwko Szwecji,
ostatecznie skierowali się niestety przeciwko Rzeczpospolitej,
 czym przyczynili się do kryzysu całej polskiej państwowości 

O słabości Sztokholmu niech świadczy przede wszystkim fakt, że jeszcze nieco później w swym zabieganiu o neutalność Polski proponowali nam nawet zwrot Inflantów… w zamian za rezygnację Władysława IV z pretensji do szwedzkiej korony.

Ten, jak można było się spodziewać, kategorycznie odmówił wyrzeczenia się dziedzictwa ojca, więc prowincja ta pozostała szwedzką.

Z biegiem lat sytuacja znów miała się zresztą oczywiście odwrócić, wraz z zakończeniem Wojny Trzydziestoletniej Szwecja urosła zdecydowanie w siłę i rozwiązały jej się ręce, Polska tymczasem ugrzęzła w niemożliwej do stłumienia rewolcie kozackiej i kolejnym najeźdźie rosyjskim.

Inflanty zaś, których Władysław nie chciał, miały posłużyć Szwedom za bazę do ich kolejnej agresji.


O MOCARSTWIE, KTÓRE PODBIŁO POLSKĘ, 
CHOĆ MOCARSTWEM WCALE NIE BYŁO

Z lektury “Potopu” Sienkiewicza i filmu na podstawie tego dzieła wyłania się fikcyjny obraz całego konfliktu.

Któż z nas nie pamięta słynnej sceny, w której ogromna szwedzka armia maszeruje przez polskie pola ku nowym podbojom, a jej dowódcy komentują, że “Polaków jest mało”, “przed nimi jest tylko pospolite ruszenie” i że “gdyby tam była husaria to mieliby się czego obawiać”.

Z przekazów takich jak ten tworzy się fałszywe pojęcie tego czym był tak naprawde Potop Szwedzki i wyobrażenie o tym, że Szwedów było znacznie więcej od nas, a nas, jak zawsze, niewielu, no i że oczywiście nie mieliśmy wystarczająco dużo husarii.

"Potop Szwedzki" - strzałkami oznaczono trasy wrogiej inwazji, na niebiesko zaś maksymalny zasięg szwedzkiej okupacji

Tymczasem jest to zwykła bzdura, bowiem Szwedów wcale nie było więcej niż Polaków, co więcej w wielu bitwach mieliśmy nad nimi przewagę, Szwedzi przed sobą mieli nie tylko pospolite ruszenie, ale i siły regularne, a i sporą część polskich zastępów w tym czasie zdecydowanie stanowiła właśnie husaria.

Dlaczego zatem “potop”?

Jak uczulałem Czytelnika parę rozdziałów wcześniej, wspominając o wiktorii pod Kircholmem, wojacy szwedzcy pobici przez Chodkiewicza tam byli zupełnie innego rodzaju wojskiem niż te z którym musiał się zmagać Czarniecki i spółka.

Nie była to nawet kwestia tego, że armia szwedzka doby Potopu “składała się z zaprawionych w Wojnie Trzydziestoletniej rekrutów”, podczas gdy wojsko polskie było wciąż “odbudowywane po rzezi zgotowanej nam przez kozaków pod Batohem”.

Jest to kolejny mit.

Od Wojny Trzydziestoletniej minęło już bowiem w tym czasie długie 7 lat, a w tym czasie Szwedzi nie mieli okazji popisać się w polu.
Zresztą gros sił szwedzkich na polach WT stanowili najemnicy niemieccy czy szkoccy.
Wojsko, które napadło Polskę w roku 1655 było więc zupełnie nową siłą, w dużej mierze składającą się ze świeżych rdzennie szwedzkich rekrutów.

Polacy zaś wojowali w tym czasie nieprzerwanie od właśnie 7 lat, opierając się na narodowej bazie żołnierza, i choć rzeczywiście straty były ogromne, to trudno tu mówić o braku ciągłości pomiędzy wojskiem sprzed Batohu a tym po Batohu.
Od samego Batohu także zdążyły zresztą już minąć 3 lata, a i Polacy zdążyli już przez ten czas odnieść parę zwycięstw czy to nad kozakami czy Rosjanami.

Bitwa pod Beresteczkiem z 1651 należała do najznakomitszych polskich zwycięstw XVII wieku,
w tym samym czasie Szwedzi "odpoczywali" po trudach wojny 30-letniej

Co więc było przyczyną klęsk w boju ze Szwedami?

Na pewno po trochu wspomniany niekończący się konflikt z kozakami i stosunkowo nowy, ale tragiczny w skutkach konflikt z Rosją.

Do tego dochodzi przede wszystkim konflikt samego nowego króla polskiego, Jana Kazimierza, ze wszystkimi praktycznie swymi poddanymi, którzy mieli już go serdecznie dość.

Trzeci czynnik to słabi dowódcy, a wreszcie przede wszystkim nieprzygotowane kompletnie do nowych realiów wojennych wojsko.

Weterani, czy rekruci, Szwedzi nie mieli zatem problemu z polska husarią, która miała juz serdecznie dość prowadzenia wojny, i to w imię króla którego powszechnie nie lubiano, a pierwsze przegrane przez nieudolnych dowódców starcia doprowadziły do kompletnej demoralizacji żołnierzy.

Początkowy etap potopu szwedzkiego nie stworzył więc szansy do powtórzenia Kircholmu, wszystkie toczone bitwy były zasadniczo kolejnymi Walmozjami, i to Walmozjami, w ktorych Polacy zasadniczo mieli przewagę nad wrogiem.

Nawet bowiem, gdy naród zdołał się podnieść i wszyscy gromadnie opowiedzieli się za Janem Kazimierzem, a Karol Gustaw zaczął dostawać baty, nie udało się obejść bez klęsk.

Niech czytelnik zapamięta sobie więc przemiliczaną bitwę pod Warszawą, największą bitwę wojen polsko-szwedzkich, którą Polacy... przegrali i to pomimo podwójnej PODWÓJNEJ PRZEWAGI liczebnej!

W bitwie pod Warszawą Polakom nie pomogła ani dwukrotna przewaga liczebna nad Szwedami, ani posiłki tatarskie,
a sam król szwedzki Karol Gustaw miał rzekomo zabić kilku Tatarów osobiście

Klęski przecież w toku tej wojny ponosił także, i to nie raz, sam najbardziej osławiony wódz tego okresu, tj Stefan Czarniecki.

A jednak wojnę tę ostatecznie wygraliśmy, czy przynajmniej przegoniliśmy Szwedów poza własne granice.

Prawda jest jednak taka, że nie wygraliśmy wielkimi bitwami i wspaniałymi zwycięstwami, ale czymś wcześniej Polakom praktycznie nieznanym - wojną podjazdową, i taktyką na wyniszczenie, w ktorej, słabsi liczebnie od Polaków Szwedzi, nie mieli szans na dłuższą metę.


O POTOPIE SZWEDZKIM, KTÓRY BYŁ POTOPEM WIELU NARODÓW 

Kolejny mit, który należałoby obalić to sam fakt zaistnienia w ogóle Potopu “Szwedzkiego”.

Sami Szwedzi prawdopodobnie nie mieliby większych szans na sukcesy, gdyby nie słabość wewnętrzna Polski, a w każdym razie Karol Gustaw nie zdecydowałby się zapewne na sam najazd gdyby nie spodziewał się łatwej wygranej.

Wygranę tę zawdzięczał zaś w dużej mierze nie sobie, tylko trwającej od wielu lat katastrofalnej rebelii kozackiej, która wyniszczała i zniechęcała polskie wojsko, wyczyściła do cna skarb państwowy i która na sam koniec sprowadziła na Polskę inwazję rosyjską.

Należy pamiętać, że przez cały okres zmagania się ze Szwedami i już po uporaniu się z nimi, Polacy cały czas mieli na karku problemy związane z oboma tymi frakcjami.

O ile jednak przemilczenie przez lata tematu wojny z kozakami i wojny z Rosją można zrzucić na barki wpierw cenzury carskiej a potem socjalistycznej, tak trudno jednak zrozumieć brak wiedzy o udziale innych narodów w trakcie Potopu.

Poza wspomnianą trójką słabość Polski postanowiło bowiem wykorzystać co najmniej dwóch przeciwników - Prusy i Siedmiogrodzianie.

W toku wojny sojusznikiem Szwecji został niewierny polski lennik - Fryderyk Wilhelm, książę prusko-brandenburski...
...oraz książę pozornie zaprzyjaźnionego Siedmiogrodu, Jerzy Rakoczy, którego wojska zdobyły nawet Warszawę!

Ci pierwsi, pozornie wierni królowi lennicy, szybko przemienili się w żądne krwi wilki, przechodząc na szwedzką stronę w zamian za korzyści terytorialne.

Swoją dwulicowość pokazali jednak chyba jeszcze dobitniej, gdy zdradzili z kolei Szwedów, przechodząc do obozu propolskiego, gdy tylko kolejne wojny zaczęły się odwracać.

Nic dziwnego, że i przed tym zdarzeniem i potem, Karol Gustaw niestrudzenie szukał sojuszników i znalazł ich w osobie księcia Jerzego Rakoczego.

Ten pozornie polski sojusznik, i niedawny kandydat do polskiej korony (!), postanowił bowiem spróbować szczęścia i najechał na Polskę w zamian za obietnicę uzyskania Małopolskę wraz z Krakowem.

Ba!

Zdobył nawet Warszawę, ale jego wojsko, choć liczne, okazało się być znacznie łatwiejszym przeciwnikiem od Szwedów i po kilku klęskach przestało praktycznie istnieć, a sam Rakoczy utracił tym samym władzę.

W tym samym czasie nie próżnowali także i Polacy.

Poza przeciągniętymi na naszą stronę ( za obietnicę niepodległości ) Prusakami, do obozu antyszwedzkiego dołączyli także Austriacy, którzy zwietrzyli okazję by “odwdzięczyć się” Szwedom za klęski doznane w toku Wojny Trzydziestoletniej.

Melchior von Hatzfeldt, feldmarszałek austriacki,
dowodzący posiłkami dla Polski w trakcie potopu szwedzkiego

Warto zapamiętać ich udział, tak kontrastujący przecież z późniejszymi rozbiorami, tym bardziej, że to dzięki nim udało się odzyskać Kraków i Toruń.

Austriacy wzięli później także udział w wyzwalaniu wraz z Polakami Danii.

Trzecim sojusznikiem Polski była Holandia, której udział doprowadził do arcyciekawego epizodu, gdy to eskadra holenderskich okrętów wojennych przyczyniła się do oswobodzenia Gdańska. Holendrzy także mieli swój udział w późniejszym wyzwalaniu Danii.

I przechodząc do wywołanego już ostatniego sojusznika - Duńczyków, to tu należy przyznać, że przysporzyli oni więcej nam problemów niż rzeczywistego pożytku.

Plan współpracy był bowiem prosty - wciągnięcie Danii do wojny miało odciągnąć ostatecznie Szwedów od spraw polskich, a ci, osłabieni walką na dwa fronty, mieli poddać się dwustronnej inwazji.

Co z tego skoro Karol Gustaw, zdawałoby się już pokonany i zdruzgotany, pokazał prawdziwie wodzowski kunszt i błyskawicznym marszem z Polski, zdołał Danię nie tylko pokonać, ale i podbić (!) zaskoczywszy całkowicie Duńczyków... maszerując przez skute lodem morze!

Dania i cieśniny prowadzące na Bałtyk,
zajęta w wyniku błyskawicznej inwazji przez wojska szwedzkie
wyzwolona następnie przez sojusznicze siły polsko-austriacko-prusko-holenderskie 

Na szczęście sojusz polsko-prusko-austriacko-holenderski zdołał uratować niezawisłość Danii, a osłabieni Szwedzi wycofali się ostatecznie z wojny po nagłej śmierci Karola Gustawa.

Ciekawostką jest także fakt, że zawołanym wrogiem Polski w tym okresie był także słynny Oliver Cromwell, angielski lord protektor i niekoronowany władca Brytanii.

Ten purytański radykał i wróg katolicyzmu widział bowiem w Polakach poważne zagrożenie sprawy protestanckiej i stąd gorąco namawiał Szwedów do najazdu na Rzeczpospolitą.

Na szczęście dla Polski, ze zrozumiałych geograficznych względów, Anglia nie zdołała oczywiście wziąć udziału w wojnie, choć Karol Gustaw ustawicznie zabiegał o angielskie subwencje pieniężne i przysłanie najemników, a sama angielska flota stała w cieśninach sundzkich w czasie gdy Polacy wyzwalali Danię, gotowa włączyć się do konfliktu w każdym momencie!

Oliver Cromwell, twórca i władca krótkotrwałej Republiki Anglielskiej,
jeden z najpotężniejszych ludzi w Europie
zdecydowany wróg Polski i innych krajow katolickich  

O POTOPIE, KTÓRY ZALAŁ TAKŻE SAMĄ SZWECJĘ

Wspominając śmierć Karola Gustawa warto zaznaczyć, że wraz jego zgonem odetchnęli także i sami Szwedzi!

Kampania, na którą generałowie i żołnierze poszli tak chętnie w 1655 roku skuszeni wizją zajęcia polskiego wybrzeża i łupów, przeciągnęła się tak bardzo i wykrwawiła ich tak boleśnie, że Szwecja od roku 1655 de facto musiała przestawić się z doktryny podbojów na ustawiczną OBRONĘ swego terytorium!

Rok 1658, w którym to państwo szwedzkie osiągneło zenit swych rozmiarów terytorialnych, stał więc niejako równocześnie początkiem końca szwedzkiej mocarstwowości.

Pokręcona potrafi być ta historia, prawda?

A zatem, poza wyjątkiem w postaci początkowo udanej kampanii Karola XII w toku Wielkiej Wojny Północnej, Szwecja miała już tylko i wyłącznie tracić swe prowincje, kurcząc się ostatecznie do rozmiarów Szwecji właściwej, pozbawionej nawet odwiecznie szwedzkiej Finlandii!

Można więc pokusić się o stwierdzenie, że Szwedów wykończyły ich własne zbyt duże ambicje... i opór Polaków, którzy nie chcieli dać im się podbić.

Warto o tym pamiętać, zważywszy na wcześniejsze rozdziały, w których wspominam o możliwościach jakie obu stronom, także Szwecji, dawała międzybałtycka unia dynastyczna.

Szwedzi, stawiając na uzurpatora Karola Gustawa i linię antypolską, początkowo uzyskali więc pewne zdumiewające sukcesy... ale tym samym pompowali jedynie bańkę ( skąd my to znamy? ), która relatywnie szybko przerosła ich samych i pękła.

Następca Karola Gustawa na szwedzkim tronie Karol XI,
odziedziczył po ojcu kraj wycieńczony długimi wojnami
to on zapoczątkował odejście Szwecji od polityki podbojów i przestawienie się na doktrynę obrony swego stanu posiadania

O POTOPIE, KTÓRY ZALAŁ RÓWNIEŻ KOLONIE ZAMORSKIE 

Zupełnie nieznanym epizodem Potopu są z kolei zmagania w koloniach zamorskich zainteresowanych stron.

Najazd Szwedów na Polskę posłużył bowiem Holendrom, którzy uznali to jako dobry pretekst do zajęcia szwedzkich fortów w Ameryce Północnej, czyli tzw Nowej Szwecji.

( Tak tak proszę Państwa, Szwedzi mieli własne epizody z Indianami i mieli szansę na własne bajki z Pocahontas! )

Podobnież, za sprawą Holendrów i Duńczyków, likwidacji uległy także niewielkie szwedzkie placówki kolonialne w Afryce.

Co najciekawsze jednak, działania na Karaibach i w Afryce były jedynymi, w trakcie których sojusznicy polscy... podnieśli przeciwko nam broń!

Choć nie stało się to do końca bezpośrednio.

Sami Polacy bowiem, jak powszechnie wiadomo i czemu nie można zaprzeczyć, nigdy kolonii zamorskich nie posiadali.

Posiadał takie natomiast lennik Polski, książę Kurlandii.

Książę kurlandzki Jakub Kettler, lennik Rzeczpospolitej,
przed "potopem" namawiał króla Jana Kazimierza do zakładania kolonii zamorskich
w wyniku agresji szwedzkiej niemalże stracił własne państwo i wszystkie tropikalne posiadłości

Tutaj więc z kolei, wojna polsko-szwedzka posłużyła Holendrom jako pretekst by wziąć kurlandzkie posiadłości “w opiekę”.

Najpierw padło Tobago na Karaibach, potem afrykańska Gambia.

Przy czym kwestia Gambii jest bardziej zawiła, bo wplątali się tu jeszcze korsarze szwedzcy, francuscy, angielscy oraz sami lokalni kacykowie, którzy... postanowili bronić Kurlandczyków jak swych własnych poddanych!

Końcem końców, wraz z ustaniem wojny polsko-szwedzkiej, księciu Kurlandii udało się, przynajmniej tymczasowo, odzyskać swe kolonie, lub chociaż ich część - zdania historyków są tu podzielone.

Faktem jednak pozostaje, że Potop znacznie popsuł Kurladczykom szyki, i z czegoś co miało być jedynie wstępem do budowy ich małego kolonialnego imperium, pozostało im jedynie walczyć o ratowanie swych skromnych zdobyczy.

Co ciekawe, przed Potopem Kurlandczycy usiłowali namówić polskiego władcę do udziału w ich zamorskich ekspedycjach.

Kto wie zatem, czy gdyby nie wojna ze Szwecją, Jan Kazimierz, nie pokusiłby się o zainstalowanie polskiej flagi w tym czy innym miejscu na świecie.

Jan Kazimierz, pechowy i nielubiany przez poddanych trzeci Waza na polskim tronie,
po trzech katastrofalnych wojnach ( z Kozakami, Rosją i Szwecją ) praktycznie utracił koronę...
...ostatecznie odzyskał władzę i większość polskiego terytorium,...
ale po paru latach sam zrezygnował na skutek przegrania wojny domowej i załamania się jego planów 


O NIEDAWNYM NAJEŹDŹCY, KTÓRY MÓGŁ STAĆ SIĘ SOJUSZNIKIEM

Choć Potop Szwedzki uważa się za fundament polskiej ruiny, za klęskę równą skutkami niemalże drugiej wojnie światowej, to jednak o dziwo współcześni szybko zapomnieli Szwedom ich niedawne winy.

Ponowne narastanie konfliktu króla Jana Kazimierza z poddanymi sprawiło bowiem, że rozmyślał on o... ściągnięciu szwedzkich żołnierzy na własne terytorium w celu pacyfikacji opozycji!

Na szczęście szybko to monarsze polskiemu wyperswadowano, choć pomysł wykorzystania pomocy szwedzkiej do rozwiązywania własnych problemów podchwytywano jeszcze niejednokrotnie.

Najbliżej współpracy z niedawnym wrogiem był nie kto inny jak sam Jan III Sobieski, który w latach 70. usiłował przy pomocy Szwedów odzyskać dla Polski Księstwo Pruskie.

Ostatecznie jednak z planów tych nic nie wyszło, albowiem antykrólewska opozycja ani nie życzyła sobie wojny z Prusami, ani tym bardziej nie chciała widzieć Szweda maszerującego ponownie przez polskie terytoria, obojętnie czy miałby to robić jako wróg, czy tym razem jako sojusznik.

Inna rzecz, że zaangażowanie Polski w tym czasie w konflikt z Turcją przekreślało realne szansu rozpoczęcia kampanii na północy.

Król Jan III Sobieski, przyszły pogromca Turków,
w czasie "potopu" przeszedł na jakiś czas na szwedzką stronę wraz z wieloma innymi polskimi żołnierzami i dowódcami,
dwadzieścia lat później, po objęciu polskiego tronu, próbował zbudować sojusz ze Szwecją by razem podbić Prusy 

O ZDRAJCACH ZAPOMNIANYCH I JEDNYM NIESŁUSZNIE OSKARŻONYM 

A skoro już jesteśmy przy osobie Jana Sobieskiego, bohatera wojen z Turcją, oswobodziciela Wiednia i “pogromcy Islamu”, warto wypomnieć mu tu także jego niechlubnę karte z czasów Potopu Szwedzkiego właśnie, gdy to przeszedł na stronę najeźdźcy.

Owszem, Sobieskiego się broni twierdząc, że był młody i że uczynił to co czynili praktycznie wszyscy inni wokół niego w tym okresie, niemniej fakt, że swego króla zdradził przyszły król pozostaje bardzo wymowny, tym bardziej, że Sobieski trwał w szeregach szwedzkich stosunkowo dłużej niż wielu innych zdrajców.

Nie przeszkodziło mu to jednak zrobić zawrotnej kariery po przejściu do polskiego obozu, jeszcze w czasie trwania wojny.

Podobnież nie wyciągnięto konsekwencji wobec wielu innych zdrajców, w tymi wobec samego Bogusława Radziwiłła ( czarnego charakteru z sienkiewiczowskiego “Potopu” ) i innego arcy-zdrajcy Hieronima Radziejowskiego, którzy pozostali wierni Karolowi Gustawowi do końca wojny, a mimo to spotkała ich... całkowita rehabilitacja i dane im było dostąpić wielu zaszczytów!

Ba, Bogusław Radziwiłł był nawet kandydatem na króla w czasie kolejnej elekcji.

Jeden z najsłynniejszych zdrajców doby "potopu" Bogusław Radziwiłł,
nie tylko uzyskał pełne przebaczenie za swe winy, ale i był kandydatem do polskiej korony!

Tyle szczęścia nie miał kuzyn Bogusława, książe Janusz Radziwiłł,
on sam jednak nie mógł bronić swego dobrego imienia na skutek własnej nieoczekiwanej śmierci,
słusznie lub nie, kontrowersyjny denat stał więc głównym kozłem ofiarnym podczas polowania na zdrajców.  

Niestety rehabilitacji nie dostąpił i raczej nigdy już nie uzyska jego krewniak, książę Janusz.

Potężny litewski magnat, pogromca kozaków i zdobywca Kijowa, który bronił samotnie wschodniej granicy przez zastępami Rosjan, odnosząc pewne sukcesy, w świadmości społeczeństwa jednogłośnie uchodzi za zdrajcę wręcz perfekcyjnego ( i znów kłania nam się sienkiewiczowski “Potop” ).

Tymczasem warto zauważyć, że Janusz Radziwiłł przeszedł na stronę szwedzką stosunkowo później niż rzesze innych “zdrajców”, gdy praktycznie cały kraj był już i tak podbity a wierność zadeklarował Karolowi Gustawowi dopiero wtedy, gdy prawowity władca Jan Kazimierz, uciekł już za granicę.

Tymczasem nieszczęsny Radziwiłł poza zagrożeniem szwedzkim musiał się wciąż zmagać z nawałą rosyjską ciągnącą ze wschodu, i wobec braku własnych sił, musiał gdzieś szukać sojuszników.

Dopiero wtedy więc, w momencie braku jakiejkolwiek realnej legalnej władzy w kraju, wobec powszechnego uznania Karola Gustawa za nowego władcę Polski i wobec zagrożenia rosyjskiego, książę Janusz zdecydował się pokłonić Szwedowi.

Faktem, że rozmowy ze Szwedami książe prowadził już wcześniej, nim Szwedzi stali się panami Rzeczpospolitej.

Nie jest jednak tak, jak jednostronnie przedstawia to Sienkiewicz w swym dziele, i nie jest tak jak chcą tego często podręczniki.

Choć niewątpliwie, prawdziwe intencje Radziwiłła względem Szwedów pozostają nam nieznane i są przez to kontrowersyjne.

A jednak on sam, w przeciwieństwie do masy tych, którzy do zdrady zostali zmuszeni sytuacją, lub dopuścili się niej nader chętnie, nigdy nie uzyskał oficjalnej rehabilitacji.

Z jednej strony zwyczajnie nie zdążył, bo zmarł zaledwie w dwa miesiące po podpisaniu deklaracji wierności Karolowi Gustawowi.

Z drugiej, po wyniszczającej wojnie, naród potrzebował swoistego kozła ofiarnego, a ktoś winny musiał się znaleźć, zwłaszcza by odwrócić uwagę od zastępu innych zdrajców.

Stanęło więc na Januszu Radziwille, który jako nieboszczyk nie mógł już się bronić, a którego ogromne dobra mogły zostać zarekwirowane i rozdane na potrzeby wojska, a i który na swe nieszczęście “śmiał” także być kalwinem, co nie przysparzało korzyści, w dobie odchodzenia w Polsce od tolerancji religijnej.

Mimo kontrowersji otaczającej jego postać, Litwini nie wahają się stawiać Januszowi Radziwiłłowi pomników,
tam wszak, wobec antypolskiej polityki, uznawany jest za bohatera

Na koniec tego rozdziału i całego tekstu warto wspomnieć, że nie bardziej barwną postacią od Radziwiłła, był inny zdrajca, już zdecydowanie zasługujący na to miano...

Wolmar Farensbach, watażka, najemnik i syn bardzo zasłużonego dla Polski wojewody wendeńskiego Jerzego, to bodaj najbardziej niesłusznie przemilczany czarny charakter wojen polsko-szwedzkich, który do końca życia miał wyraźną słabość do Szwecji i nie ustawał w swych wysiłkach by porozumieć się z przeciwnikiem w celu przekazania im tej czy innej fortecy.

Tylko zabiegami wpływowych osób należy tłumaczyć więc to, że nie oddał swej głowy pod topór.

Na chwilę powrócił zresztą na służbę króla polskiego, po czym znów przeszedł na stronę szwedzką w trakcie Wojny Trzydziestoletniej.

W tym też czasie próbował namawiać władcę siodmogrodzkiego, Gabora Betlena, do najazdu na Polskę, po czym nieoczekiwanie znów przeszedł na służbę hiszpańską, dla której układał plany... inwazji na Szwecję.

I pewnie głowa Wolmara długo by jeszcze trwała na swym miejscu gdyby nie to, że w pewnym momencie przeszedł na stronę cesarza Ferdynanda II Hasburga, a ten juz zdrad kategorycznie nie znosił.

Gdy więc zatem tylko wyszło na jaw, że Wolmar ponownie planuje zmienić strony i zamierza wydać swój bastion Szwedom, wiecznego intryganta spotkało wreszcie ostrze sprawiedliwości.

Ostateczny rezultat 60-letnich polsko-szwedzkich zmagań,
formalne granice Rzeczpospolitej po pokoju w Oliwie,
gdzie potwierdzono jedynie fakt posiadania Inflant ( na granatowo ) przez Szwedów,
niestety na ogromnych połaciach wschodnich prowincji wciąż stały armie Kozaków i Szwedów,
ostatecznie Polakom nie udało się zatem wszystkich ukazanych tu terenów odzyskać. 

---


Tyle na dzisiaj. Dajcie znać w komentarzach czy Wam się podobało i chcielibyście przeczytać więcej podobnych tekstów o innych nieznanych przypadach z czasów wojen polsko-szwedzkich.

Powyższy artykuł to coś co przygotowywałem dla jednego z periodyków historycznych, ale trochę za bardzo rozrósł się mi w trakcie pisania i dlatego zdecydowałem się jednak umieścić go tutaj :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz