środa, 25 października 2017

Rzeczpospolita Zadziwiających Narodów - czyli o tym dlaczego tworzę książki o XVII-wiecznej Polsce inne niż się spodziewacie

Jednym z oryginalnych założeń jakie przyjąłem pisząc Korsarza, było by odejść od pewnych schematycznych wyobrażeń jakie budzi w nas dawna XVII-wieczna "Polska" czyli Rzeczpospolita Obojga Nardów ( w skrócie RON ).

Wielu z Was może wydać się dziwne i ryzykowne, że w momencie gdy wiedza o czasach naszych przodków jest słabo spopularyzowana, ja ryzykuję tak niecodzienne podejście do tematu.
Wszak teoretycznie wypadałoby skupić się na tym co jest statystycznemu Polakowi ZNANE. tj. wziąć na warsztat słowa klucze, co do których jest pewność, że ktoś już o nich słyszał, kopać w tematach, których istnienia statystyczny fan historii jest jako tako świadom itd itd itd.

Innymi słowy - wypadałoby uczynić bohatera dzielnym husarzem, katolikiem, a najlepiej w 100% "słowiańskim" niebieskookim blondynem, który wojowałby dzielnie z tradycyjnie nielubianą wrogą i nam Rosją albo - co współcześnie byłoby jeszcze lepsze - z "islamistami", tj. Turcją.
Jeszcze tylko nazwać główną postać Tomaszem, Marcinem czy Jackiem o swojsko brzmiącym nazwisku i już mamy historyjkę o Rzeczpospolitej szlacheckiej jak się patrzy!

Tylko, że ja tak nie postępuję i postępować nie chcę.


Nie chcę też rzucać Czytelnika na jakieś kompletnie niezbadane, szalone wody, na których sobie nie poradzi i ocean niewiedzy go pochłonie.
Wydaje mi się, że każdy temat, nawet najbardziej zaskakujący, najmniej znany, będzie mógł zostać perfekcyjnie wchłonięty przez siedzący nad książką umysł, jeśli zostanie tylko dobrze podany.

Ba! Czasem te nowe tematy mogą zostać wchłonięte znacznie szybciej i przyjemniej niż coś teoretycznie dobrze nam poznanego, jeśli to drugie nie jest odpowiednio przyprawione i zjadliwe.

To tak jak nasze podniebienie i organizm czasem łatwiej przyjmą dobre, choć egzotyczne dla nas sushi albo kebaby niż kapuśniak i inne gołąbki, którymi od lat raczą nas nasze mamy i babcie.

Zastanówcie się dobrze. Jaki film sprawił Wam w ostatnim czasie więcej przyjemności? Swojskie i teoretycznie lepiej znane "Ogniem i Mieczem" i "Pan Tadeusz"... czy egzotyczne i nieznane "Gladiator" i "Ostatni Samuraj"?
 
Przypuszczam, że większość z Was wybierze to drugie. A dlaczego? Bo to drugie było po prostu lepsze i zostało przystępniej podane.

W fikcyjnej historii czy materiale rozrywkowym nie liczy się bowiem to, gdzie i w jakich czasach dzieje się akcja czy jakiej narodowości są bohaterowie, ale to czy bohaterowie są na tyle CIEKAWI I UNIWERSALNI by ich losy śledzić i by się z nimi solidaryzować, utożsamiać i czy akcja jest na tyle WCIĄGAJĄCA by poświęcić jej czas do ostatnich minut filmu/ostatnich stron książki/ostatniej misji w grze.

Jeśli bowiem przypatrzymy się bliżej jakiejkolwiek popularnej postaci kina przygodowego, weźmy np INDIANĘ JONESA, zauważymy jedno - tak naprawdę nie jest w ogóle ważne jakiej jaki paszport wozi ze sobą heros i jaką frakcję reprezentują czarne charaktery, ani to czy akcja dzieje się współcześnie czy w średniowieczu.
I tak, Indiana Jones jest co prawda Amerykaninem i walczy z Nazistami, ale prawda jest taka, że równie dobrze spokojnie mógłby być np Anglikiem czy Francuzem i walczyć z Bolszewikami czy Japończykami.
To co przekonuje nas do tej postaci to jej profil, jej charakter, to jak jest napisana, to jakie powody nią kierują by rzucić się w wir przygody. I tak samo z drugą stroną barykady - to co jest ważne to nie to, że nasz dzielny archeolog walczy z Nazistami, tylko to, że walczy z iście diabelnie dobrymi czarnymi charakterami, których się obawiamy i których pragniemy się pozbyć ( lub zwyczajnie unikać ) tak samo jako protagonista.
Bo przecież równie dobrze ci panowie z SS czy Wermachtu mogliby być zupełnie miałcy, bladzi, nieciekawi. Tymczasem już pierwsza styczność z nimi - wejście na plan demonicznego Majora Tohta - otwiera im furtkę do galerii najlepszych "bad guy'ów" w historii kina, i sprawia, że potem mają już praktycznie z górki.

I takoż też więc w Korsarzu. Uniwersalna - mam przynajmniej taką nadzieję - historia, z ciekawym "wejściem" bohaterów i czarnych charakterów otwiera pewną furtkę do zajęcia się tematami, które Czytelnika normalnie mogłoby za bardzo zaskoczyć czy nie zainteresować.

Furtkę tę zamierzam więc wykorzystać by ukazać Wam świat jakiego w ogóle po XVII-wiecznej Polsce się nie spodziewaliście i jakie nigdy wcześniej nie mogliście ujrzeć.

Tym z Was, którzy oczekują zobaczyć w powieści "100% Polaków" ukażę społeczność wielo-etniczną, wielo-narodową, wielo-religijną, której bliżej było do dzisiejszych Brytyjczyków, Francuzów, czy Amerykanów, niż do tego co jesteśmy przyzwyczajeni dzisiaj.

Tym z Was, którzy oczekują przede wszystkim szarż husarii ukażę armię, która składała się z wielu innych formacji - pancernych, petyhorców, jazdy "tatarskiej", "wołoskiej", piechoty "węgierskiej" itd itd.

Tym z Was, którzy oczekują, że główny oręż bohatera stanowić będzie szabla i kopia, ukażę możliwości łuku wschodniego/refleksyjnego i udowodnię, że strzały w rękach naszych przodków były równie groźne jak muszkietowe kule.

A wreszcie, zabiorę Was w wir przygody, której raczej z "urodzonymi w siodle" Polakami się nie kojarzy - z siodła często bowiem będziecie się przesiadać na okręty, ku morskim bitwom, ku dalekim oceanom.

A dlaczego?

Bo tak właśnie było!

No... może ta morska przygoda jest najbardziej fantastyczną częścią całej tej historii.
Nasi przodkowie wszak niespecjalnie lubili się oddalać od domowych siedlisk, ganku na rodowych włościach, czy w ogóle iść na jakieś niepotrzebne wojny... a co dopiero im żeglować!

Ale fabuła książek czy filmów rządzi się swoimi prawami, więc - choć zapewniam Was, że bohaterowie będą przez morzem straszliwie się bronić - polscy Korsarze wyruszą w nieznane.

Reszta zaś z "niespodzianek", które wymieniłem - etnos dawnej Rzeczpospolitej, formacje i broń - są najprawdziwszą poświadczoną historycznie prawdą... którą po prostu słabo do tej pory spopularyzowano i dlatego jej nie znacie.

A moim osobistym celem, pewnego rodzaju "misją" jako pisarza, jest właśnie - poza zapewnieniem Wam miłych wrażeń - przypomnienie o tym co tak rzadko wspominają inni. I przekonanie Was zarazem, że byliśmy naprawdę fajnym ultraciekawym, nietuzinkowym, wyróżniającym się w skali Europy i świata "narodem", z którym tak naprawdę dopiero musimy się zapoznać, który często przeczy naszym wyobrażeniom i który kłóci się z tym jak widzimy "Polskę", "Polaków" i "polskość" teraz.
Zapominając wszak o tym "jak było naprawdę", o tym jak wyglądał świat naszych przodków, oszukujemy samych siebie i pozbywamy się tej cząstki własnego dziedzictwa, która jest w nas najciekawsza, i z której możemy być jak naprawdę dumni.

Nie wiem więc, czy Korsarz otworzy "furtkę" do dalszego kopania w niezwykłym świecie dawnej Rzeczpospolitej, czy za jego przykładem pójdą inni, czy otworzy statystycznemu Polakowi oczy na to jak naprawdę przebojowa i warta poznania była nasza historia.
Być może jednak część z Was to ujrzy i przekonacie się, że dzieje naszego kraju nie są wcale takie jednowymiarowe i nudne.
Bo tak naprawdę dawna Rzeczpospolita to niezmierzona kopalnia niesamowitych fabuł przy których jedna stara poczciwa "Trylogia" znaczy tyle co jeden straanik na targu warzywnym.
Ba! Przy świecie naszych przodków amerykański "Dziki Zachód" ze swoimi westernami może się schować... bo mieliśmy swój własny, fajniejszy :)

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz